
W połowie lat 70-tych, gdy byłem jeszcze studentem, raz w tygodniu chodziłem golić dziadka, bo już wtedy nie wstawał z łóżka i sam się ogolić nie mógł. Wcześniej, gdy był jeszcze sprawny, golił się brzytwą, którą sprawnie ostrzył na pasku wiszącym przy futrynie drzwi od kuchni. Ale jeśli chodzi o podstrzyganie włosów, to chodził do fryzjera, który mieszkał w podwórzu na Sienkiewicza 16, albo jeśli ten fryzjer był zajęty, to do zakładu fryzjerskiego na Grunwaldzkiej. Jako dzieciak byłem tam też zabierany, ale miałem uraz do tamtego zakładu, bo mieli tępe nożyczki i choć dzielnie to znosiłem, to strzyżenie było dla mnie katorgą. Wtedy sobie myślałem, że muszę się nauczyć ostrzyć nożyce, aby nie wyrywały włosów, tylko sprawnie cięły.
Czytaj więcej...